Reprezentacja Polski koszykarzy osiągnęła największy sukces w historii swojej dyscypliny od 51 lat. – To nieprawdopodobny wynik. Kolejny raz udowodniamy, że nie był to przypadek, że znaleźliśmy się na mundialu na 8. miejscu – powiedział w rozmowie z TVPSPORT.PL, były kapitan kadry narodowej, Szymon Szewczyk.
Bartosz Wieczorek, TVPSPORT.PL: Polska czwartą drużyną Europy. Jak reagujesz na to hasło?
Szymon Szewczyk, były reprezentant Polski: Wow. Coś niesamowitego. Można powiedzieć, że brak słów, ale w sensie pozytywnym. Zrobili nieprawdopodobny wynik. Można czuć wewnętrzny niedosyt, że nie udało się zdobyć brązowego medalu. Byłoby to creme de la creme, ale czwarte miejsce również jest rewelacyjnym wynikiem.
– Ten mecz z Niemcami był do wygrania?
– Tak, bo Niemcy nie pokazali nic spektakularnego. To nie było tak jak z Francją czy Finlandią, którzy zagrali świetny basket. To było spotkanie w naszym zasięgu i według mnie, na nasze możliwości do wygrania spokojnie.
– Zgodzisz się z tym, że przegraliśmy ten mecz w pierwszej połowie? W drugiej zaczęliśmy grać lepiej, ale Niemcy bardziej rozkręcili się, szczególnie w celności za trzy?
– Patrząc po wyniku można powiedzieć, że i tak i nie. Trzeba pamiętać o tym, że doprowadziliśmy do stanu remisowego. Niestety, Niemcy zaliczyli "run", po którym nie potrafiliśmy się pozbierać i znaleźć na to recepty. Końcówka po kilku nieudanych akcjach Polaków była tylko formalnością. Nie oszukujmy się, pierwsza połowa była beznadziejna, ale nie mówię tego w tym kontekście, żeby dołować chłopaków. Nie chcę zaburzyć całego wyniku, który osiągnęliśmy. Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy – 0/10 za trzy i 5/10 z osobistych po pierwszej połowie – to jest problem przez który nie mogliśmy Niemców przeskoczyć. Teoretycznie powinniśmy trafić te cztery trójki, ze dwa więcej osobiste i wynik byłby kompletnie inny. Z plus 14 do naszego dorobku zrobiłby się kompletnie inny mecz.
– To był wyjątkowy moment dla polskiego basketu. Ogromna liczba kibiców przyjechała dopingować biało-czerwonych w Berlinie. Czy też byłeś na meczu Polaków z Niemcami?
– Oczywiście. Pojechałem z synem, Emilio na ten mecz. Chciałem pokazać mu jak z bliska wygląda EuroBasket. Tym bardziej, że Polacy po 51 latach grali o medal. Dla 11-latka, który gra w kosza było to z pewnością niesamowite przeżycie. Chciałem mu sprawić niespodziankę i pokazać jak wygląda wielki świat koszykówki i jak prezentują się najlepsze drużyny na Starym Kontynencie.
– Miałeś okazję spotkać się i porozmawiać z zawodnikami reprezentacji?
– Niestety nie. Nie zawracałem głowy chłopakom, natomiast chwilę porozmawiałem z Łukaszem Koszarkiem. Życzyłem im powodzenia i trzymałem kciuki. Sam trochę w reprezentacji pograłem, byłem kapitanem, znam tych chłopaków bardzo dobrze. Szkoda, bo na pewno bym im pogratulował, ale Mercedes Benz Arena jest przeogromnym kolosem i żeby spotkać się na korytarzu to jest ciężko.
– Mateusz Ponitka jest największym wygranym turnieju?
– Jeśli chodzi o indywidualny występ, czapki z głów. Jest trzecim człowiekiem w historii EuroBasketu, który zanotował triple-double. To był dla niego rewelacyjny turniej.
– Już wykazują nim zainteresowanie kluby Euroligi – Bayern Monachium, Cazoo Baskonia i Virtus Bolonia.
– Tak, ale musimy pamiętać, że jest związany umową z Pallacanestro Reggiana, gdzie ma uwzględnioną kwotę wykupu. Rozmawiałem z Mateuszem, bo dzwonił do mnie, pytał się o Włochy i o ten klub. Jeżeli ma takie propozycje i chce takiego ruchu dokonać, to jest to kwestia dogadania się między stronami.
– Najpiękniejszy moment na turnieju?
– Mecz ze Słowenią czyli awans do strefy medalowej. To, co pokazaliśmy w tym spotkaniu to było coś pięknego. Mimo zacięcia w trzeciej kwarcie, gdzie mieliśmy duży problem ze zdobywaniem punktów, to zwycięstwo było czymś najpiękniejszym. Wkurzony Luka Doncić, który został wyłączony z gry przez chłopaków, świetnie pracujący Michał Sokołowski, wysocy zawodnicy broniący pick and rolla – ręce aż same składały się do oklasków.
– Nie da się ukryć, że to najpiękniejszy czas w ostatnim 50-leciu dla polskiej koszykówki. Mamy czwarte miejsce w Eurobaskecie i pierwszego Polaka wybranego w pierwszej rundzie draftu NBA.
– Jak najbardziej, mam nadzieję, że 2022 rok będzie tylko przedsmakiem tego co będzie w przyszłości. Wiemy, że w 2025 będziemy współgospodarzem EuroBasketu. Fajnie byłoby ten fakt wykorzystać. Zdaję sobie sprawę, że PZKosz zrobi dobrą robotę. Ma trzy lata na to, żeby tę dyscyplinę dalej popularyzować.
– Niektórzy twierdzą, że nie wykorzystano potencjału marketingowego po osiągnięciu ćwierćfinału mistrzostw świata w 2019 roku. Myślisz, że teraz PZKosz jest w stanie te fakty przekłuć w długofalowy sukces, jeśli chodzi o rozwój koszykówki w Polsce?
– Każdy uczy się na swoich błędach, ale nie oszukujmy się – ósme miejsce na MŚ było nieoczekiwanym wynikiem. Może nie wszyscy wiedzieliśmy jak na to zareagować, może opinia publiczna nie była gotowa na to, myślała, że to jednorazowy sukces. My kolejny raz udowodniamy, że nie był to przypadek, że znaleźliśmy się na mundialu na 8. miejscu. Nadal powinniśmy kuć żelazo póki gorące.
– Myślisz, że pojawi się boom na uprawianie koszykówki w naszym kraju i zaczną wyrastać jak na drożdżach koszykarskie akademie?
– Z jednej strony życzyłbym sobie tego, ale z drugiej strony nie chciałbym, żeby ludziom się przejadło. Ciężko będzie nam konkurować z piłką nożną, mamy też konkurencję w postaci siatkówki i piłki ręcznej, która nie śpi. Sukcesy reprezentacji, czy klubów w Europie też ma przełożenie na rozwój koszykówki. Liczę na to, że przez te trzy lata do EuroBasketu 2025 odnosili mniejsze lub większe sukcesy.
– Teraz Polaków czeka dłuższa przerwa od gry o stawkę, ponieważ nie zakwalifikowali się na koszykarski mundial. Najbliższy ważny czempionat to EuroBasket 2025. Jak widzisz przyszłość polskiej kadry?
– Wszyscy chcielibyśmy zobaczyć Jeremy'ego Sochana jak gra w reprezentacji. Jest koszykarzem klubu NBA, która tylko latem zwykle zezwala na grę w kadrze. Okienka reprezentacyjne odbywają się w trakcie sezonu NBA czy Euroligi, więc zwykle zawodnicy grający w tych rozgrywkach nie przyjeżdżają na zgrupowania. Mamy kilku młodych graczy na horyzoncie, a miejsce na pewno się znajdzie dla tych najlepszych. Za trzy lata mamy kolejną wielką imprezę i mamy czas, żeby Igor dogadał się z PZKoszem w sprawie dalszej pracy. Pytanie, czy obie strony dojdą do porozumienia. Trzeba ten czas spożytkować na to, żeby dopracować wszystkie elementy, które zagrają w 2025 roku. Mamy teraz trochę fety, później przyjdzie chwila oddechu, ale później trzeba będzie wziąć się do pracy.
– Historia trenera Milicicia też jest piękna. Był krytykowany na początku swojej pracy, a teraz doprowadził ją do największego sukcesu od 51 lat.
– Z reguły tak jest, że kiedy są porażki lub niepowodzenia, to osób krytykujących znajdzie się dużo. Oni nic z tej krytyki sobie nie robili i zajęli czwarte miejsce w Europie. Ten sukces to pstryczek w nos dla wszystkich niedowiarków. Mam nadzieję, że zmieni on nastawienie do samej dyscypliny i do trenera. Pokazaliśmy, że potrafimy grać w kosza. Wielkich sukcesów przez ostatnie kilkadziesiąt lat nie odnosiliśmy, ale to też jest kwestia całego procesu szkoleniowego, jakich mieliśmy zawodników, jak rozwijało się PLK. Tego nie da się zrobić w rok, w ciągu pięciu lat. To długi proces, który już zaowocował sukcesami. Mam nadzieję, że polska koszykówka będzie cały czas w czubie na Starym Kontynencie. Zdaję sobie z tego sprawę, że będzie to bardzo trudne zadanie. Musimy sobie zdać sprawę też z tego, ile kadr ze znacznie większymi gwiazdami, zakończyło swoją przygodę szybciej niż reprezentacja Polski. To jest koszykówka – czasami masz dzień, raz tobie wpadnie, a czasami możesz stawać na głowie, a i tak przegrasz mecz.